Kreatywna Dorotka
- szalonawiewiora
- 17 lis 2024
- 3 minut(y) czytania
Kochani dzisiaj krótko, zwięźle i na temat.
Jak pewnie większość z Was wie, bo poznaliśmy się już trochę przez te wszystkie lata... uwielbiam próbować nowych rzeczy.
Mogłabym ująć to nawet trochę inaczej - ja muszę to robić, żeby żyć. W innym przypadku dopada mnie nuda i monotonia.
Dlatego co jakiś czas szukam sobie nowych zajęć oraz wyzwań.
Zawsze podobały mi się rękodzieła zrobione przez kogoś w domu, ale umówmy się - ja totalnie nie mam do tego głowy. Po pierwsze nie umiem przelać moich pomysłów "na papier" (w tym przypadku zrobić coś z niczego), po drugie brak mi umiejętności plastycznych, a po trzecie i najważniejsze... totalnie nie mam cierpliwości.
Ostatnio jednak wpadły mi w oczy (oczywiście dzięki mediom społecznościowym) filmiki z tworzenia świeczek. Jak trudne może to być? - pomyślałam.
W tym miejscu warto zaznaczyć, że wspomniałam mojemu mężowi, że całkiem fajnie to wygląda. Na co on zapytał, czy nie chciałabym tego spróbować.
No a wiecie... mnie dwa razy nie trzeba powtarzać 😅
Następnego dnia usiadłam do komputera, żeby przejrzeć jakie mam opcje. Okazało się, że są dostępne zestawy dla początkujących. Dodatkowo znalazłam kilka ciekawych form, które zdecydowanie ułatwiłyby pracę na pierwszy raz.
Wybór nie był prosty, ale ostatecznie udało mi się wybrać kilka interesujących rzeczy, które dotarły do mnie w piątek.

Zamówiłam zestaw z termometrem, pojemniczkami, woskiem pszczelim, knotami, dzbanuszkiem, trzymadełkami, barwnikami i zapachami.
Dodatkowo dobrałam dwie formy silikonowe i pudełko z suszonymi kwiatami. Po otwarciu zobaczyłam, że poza suszem znajduje się tam także wosk sojowy. No czego chcieć więcej na początek? 😊
Wczoraj miałam wolny wieczór, więc po pracy (tak, wiem że była sobota, ale niestety czasem w weekend muszę pracować) zabrałam się za moje pierwsze w życiu świeczki.

Wybrałam kolory oraz zapachy, zapoznałam się z instrukcją dotyczącą temperatury rozpuszczania wosku i odpowiednim stosunkiem olejku do cieczy, przyczepiłam knoty, rozpuściłam wosk, a następnie przelałam go do pojemników. Potem pozostało mi tylko cierpliwe czekanie na efekty...
Muszę przyznać, że ku mojemu zdziwieniu proces przebiegł szybko i sprawnie.

Na wspomniane wyżej efekty postanowiłam poczekać do rana, żeby mieć pewność że wosk dokładnie wystygł.
No dobra... to teraz prezentacja.

Zacznijmy od świeczki w pojemniczku. Generalnie robi najmniej szału i nalałam trochę za dużo wosku, więc trzymadełko do knotu się do niej przykleiło. Na następny raz wiem też, że muszę zaopatrzyć się w przezroczyste pojemniczki, bo do tych szkoda było mi dodać kwiatów skoro i tak byłoby je widać tylko z wierzchu.
Moim drugim wyborem była świeczka w kształcie kwiatu o zapachu lawendy. Tematycznie zabarwiłam ją na fioletowo. Muszę przyznać, że forma jest bardzo dobra i łatwo wyjmuje się z niej gotowy produkt. Na następny raz postaram się jednak dać knot jakoś z drugiej strony, bo bardziej podobałoby mi się zapalenie jej od "głowy".

Ostatnia zrobiona przeze mnie świeczka była z dodatkiem róż i olejku różanego (dodałam jeszcze trochę niebieskiego dla kontrastu). Uznałam, że będzie ona biała, żeby kwiaty były dobrze widoczne.

Namęczyłam się trochę, żeby wyciągnąć świeczkę bez uszczerbku na jej wyglądzie. Forma jest dość cienka i nie było to proste zadanie, ale ostatecznie obyło się bez większych strat.
Naprawdę bawiłam się przy tym świetnie i z pewnością jeszcze to powtórzę. Poza tym lubię uczyć się na błędach, więc chętnie coś jeszcze wykombinuję.
To teraz czas na najważniejsze pytanie.
Jak Wam się to podoba? Ja i moja mini kolekcja czekamy na Wasze opinie.

I żeby nie było to zrobiłam też najważniejszy test.. i tak - świecą się 😉

Trzymajcie się cieplutko. Życzę Wam miłej niedzieli i całego tygodnia, a takie zajęcie gorąco polecam, bo to naprawdę dobra zabawa ❤️❤️❤️
Comentarios